Recenzja filmu

Johnny (2022)
Daniel Jaroszek
Dawid Ogrodnik
Piotr Trojan

Superksiądz

Choć debiutu Jaroszka nie uważam za olśnienie, jest to naprawdę przyzwoite kino. Bawi wtedy, kiedy ma bawić i wzrusza w momentach, w których powinno wzruszać. Siłą tego filmu jest właśnie
Superksiądz
Pierwowzór Johnny’ego, tytułowej postaci pełnometrażowego debiutu Daniela Jaroszka, wydaje się scenariopisarskim gotowcem. Jest człowiekiem, który potrafi zjednać sobie wszystkich wokół, choć sam jest ciężko chory, dba przede wszystkim o bliźnich, dla każdego ma dobre słowo, niestrudzenie stawia czoła przeciwnościom losu. Słowem - superbohater w ciele zupełnie niepozornego i niezwykle skromnego człowieka. 



Kino kocha takie historie. I zupełnie drugorzędną kwestią jest to, że Johnny to ksiądz Jan Kaczkowski. Film Jaroszka nie opowiada tak naprawdę o nim, nie koncentruje się nawet wokół wybranej historii z jego życia. To bardziej opowieść o nietypowej męskiej przyjaźni, jaka połączyła go z byłym więźniem Patrykiem Galewskim (Piotr Trojan). 

Panowie poznają się w momencie, kiedy ten drugi za sprawą decyzji sądu zgłasza się do podjęcia prac społecznych w prowadzonym przez księdza Kaczkowskiego hospicjum. Wydaje się, że dzieli ich wszystko: pochodzenie, moralność, czy stosunek do bliźnich. Jak to jednak w takich historiach bywa, wspólnie spędzony czas, praca i poświęcenie dla tych, którzy potrzebują pomocy, pozwolą im stworzyć wyjątkową relację. Obaj są w końcu buntownikami. Tak jak Patryk buntuje się przeciwko ogólnie przyjętym zasadom społecznym, tak „ludzki ksiądz” Jan buntuje się przeciwko kościelnej hierarchii. Uciążliwy system reprezentowany jest przez arcybiskupa (Feliks Szajnert), postać jakby żywcem wyjętą z "Kleru" Smarzowskiego, która zamiast wspierać działania Kaczkowskiego, traktuje go jak uciążliwa muchę. A to oczywiście sprawia, że tytułowy Johnny wzbudza jeszcze większą sympatię widowni. Nie tylko dlatego, że pije wino, przyjaźni się z dresiarzami i wydaje własne pieniądze na pomoc potrzebującym.




Rozwój całej znajomości obserwujemy z perspektywy Patryka, który pełni rolę narratora -  konwencję wspomnienia podkreśla płynący z offu głos Piotra Trojana, nośnik opowieści o księdzu Janie, czyli człowieku "człapał tam, dokąd nikt nie chciał". Uzupełnienie tego stylu narracji stanowi montaż, w którym pełno jest zabiegów graniczących z tautologią - w jednej bohaterowie rozmawiają o jakiejś sytuacji, a w następnej widzimy to, o czym mówią, przy czym cały czas słyszymy płynącą spoza kadru wymianę zdań. Ale montaż ma również podkreślać przemianę, która dokonuje się w Patryku. W pierwszych minutach filmu ujęcia z prowadzonej przez Kaczkowskiego mszy przeplatane są sceną kradzieży i bójki, w których uczestniczy Galewski. To zestawienie dwóch światów uzupełnia również ścieżka dźwiękowa - sacrum przeplata się z profanum, a psalm z rapem. Ten zabieg, wyraźny na początku filmu, z czasem się jednak rozmywa. A szkoda, bo oprawa dźwiękowa także w dalszej części obrazu mogłaby dobrze uzupełniać konstrukcję fabularną. 

Wcielający się w księdza Kaczkowskiego Dawid Ogrodnik zaskakuje swoją rolą. Nasz specjalista od autentycznych postaci miewa tendencję do przerysowywania pewnych cech czy zachowań swoich bohaterów. Jego role, nawet jeśli bliskie pierwowzorowi, zawsze mają w sobie jakiś rodzaj nadmiaru. Nie inaczej byłoby prawdopodobnie w "Johnnym", gdyby nie równowaga, z jaką podzielono fabułę pomiędzy dwóch głównych bohaterów. Fotogeniczne zaangażowanie Ogrodnika łączy się na ekranie z autentycznością Trojana, co razem układa się na bardzo zgrabną całość.



Choć tytułowym bohaterem pozostaje ksiądz, scenarzysta Maciej Kraszewski subtelnie operuje wątkami religijnymi. Z kolei reżyser skupia się na formie i symbolice - warto zwrócić uwagę na obraz i sposób posługiwania się przez twórców kolorem. Dominują błękit oraz inne odcienie koloru niebieskiego (w tym oczywiście morze i niebo, ale często również ubrania bohaterów i intensywnie błękitne ściany w hospicjum; o plakacie filmu nie wspominając). Pojawia się też kilka kadrów, w których promienie słońca padają wiązką na konkretną postać, jakby ją opromieniając (i nie zawsze jest to tytułowy bohater). Te zabiegi sprawiają, że momentami filmowy obraz przypomina święty obrazek. Ta tendencja jest na szczęście obecna jedynie na poziomie wizualnym - film Jaroszka ucieka od ckliwości czy hagiograficznego charakteru. Scenariuszowo "Johnny" nie kryje w sobie wielu niespodzianek i właściwie od początku wiadomo, jak to się wszystko potoczy, ale nie odbiera mu to wcale uroku.

Choć debiutu Jaroszka nie uważam za olśnienie, jest to naprawdę przyzwoite kino. Bawi wtedy, kiedy ma bawić i wzrusza w momentach, w których powinno wzruszać. Siłą tego filmu jest właśnie prostota i bezpretensjonalność. Dobre aktorstwo, elegancka formuła i przede wszystkim - skromność. Słowem, wszystko, co pasuje do historii o superbohaterze bez peleryny. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
To byłby całkiem niezły film. Gdyby nie przejawiany przez większość polskich twórców kompleks wiecznego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones